Hanna Kowalewska, której długo oczekiwana powieść ukaże się już 23 kwietnia nakładem Wydawnictwa Literackiego opowiada o rodzinnych tajemnicach, nietypowych związkach, zmrożonym sercu i bolesnej przeszłości zepchniętej w niepamięć, a także o kobiecej sile i zdolności do odrodzenia się.
Hanna Kowalewska
Tam, gdzie nie sięga już cień
Tej książki nie można czytać obojętnie!
Znakomite dialogi, świetnie zbudowane postaci, zaskakująca fabuła i wielkie emocje. Mocne studium skomplikowanych relacji uczuciowych.
Znakomite dialogi, świetnie zbudowane postaci, zaskakująca fabuła i wielkie emocje. Mocne studium skomplikowanych relacji uczuciowych.
Wywiad z Hanną Kowalewską
Pani najnowsza książka nosi
tytuł „Tam, gdzie nie sięga już cień” – czy to oznacza, że będzie opowiadała o
jasnej stronie życia, czy zupełnie inaczej trzeba interpretować ten tytuł?
Zaczyna
się oczywiście od cienia. Cień jest, ma się dobrze, na początku wszyscy w tej
powieści są w jego zasięgu, czy o tym wiedzą, czy nie. To w dodatku długi,
niepokojący i mroczny cień. Taki, który idzie za człowiekiem wszędzie. W mojej
powieści na ten cień składa się wiele różnych cieni, które się przenikają i
wzmacniają – choćby cień utraconej niewinności, cień śmierci, cień miłości,
które w ogóle nie powinny się wydarzyć, cienie różnorakich strat i zranień.
Żeby się z takiego cienia wyzwolić i znaleźć po jaśniejszej stronie życia,
wiele musi się zdarzyć.
Brzmi
to trochę ponuro, ale starałam się, by w tej powieści była równowaga miedzy
jasnym i ciemnym. Na początku wydawało mi się, że to będzie trudne, może
niemożliwe, bo jedna z bohaterek jest umierająca, druga wraca do miejsca, o
którym starała się przez dziesięć lat zapomnieć… A jednak udało mi się
doświetlić powieść naprawdę mocno. Wydarzenia dramatyczne splatają się ze
zwyczajnym życiem, a także sytuacjami tragikomicznymi czy humorystycznymi. Jest
umieranie i jednocześnie cały urok życia. Myślę, że to zasługa naprawdę fajnych
bohaterów, którzy potrafią smakować życie w każdych okolicznościach.
Czy jest coś, co szczególnie
łączy ostatnią powieść z bestsellerowym cyklem o Zawrociu?
Na pewno tajemnice. Piszę coś w
rodzaju rodzinnych kryminałów, z
przysłowiowymi trupami w szafie. Tu też jest podobnie, tyle że w książkach z
cyklu o Zawrociu te tajemnice odkrywała Matylda, główna bohaterka i
jednocześnie narratorka. Wszystko było filtrowane przez jej wrażliwość. W „Tam,
gdzie nie sięga już cień” jest narrator ukryty, który pozwala mówić i myśleć
wszystkim bohaterom, więc to oni powoli ujawniają sekrety i jednocześnie
opowiadają historię Inki, głównej bohaterki.
Jest jeszcze coś, co łączy nową
powieść z poprzednimi. Ta książka również czerpie z różnych typów powieści.
Ktoś stwierdzi, że to powieść obyczajowa
i to będzie prawda. Ktoś inny powie, że psychologiczna – nie skłamie.
Saga rodzinna? – zgoda. To są właściwe określenia, a jednocześnie żadne nie
wyczerpuje tego, co jest w tej powieści.
W pani powieściach często
pojawiają się skomplikowane związki uczuciowe. Czy tak jest również w „Tam, gdzie nie sięga już cień”?
To
powieść nie tylko o skomplikowanych, ale i nietypowych związkach! Choć proste i
typowe też tu są… Ale tych pierwszych jest więcej i to są związki z pierwszego
planu.
Związki
niszczące, z przekraczaniem norm.
Uwikłani
– takie słowo przychodzi mi do głowy, gdy myślę o niektórych bohaterach tej
powieści. Trochę tu gęsto – trójkąty, czworokąty. Dużo jak na jedno niewielkie,
nadmorskie miasteczko. W dodatku pokazuję ich w wszystkich w momencie, gdy
dochodzi do przetasowań i gdy niektórzy usiłują się z takich trudnych,
poplątanych relacji wyplątać. Sporo tu emocji, bólu, szarpaniny.
Dlaczego bohaterki trwają w
tych toksycznych związkach? - jedna z nich mówi nawet „Wszystkie jesteśmy samotne i przetrącone”. Jakie ponoszą koszty?
Bo
się zakochały. Bo uwierzyły w skłamaną miłość. Bo są przekonane, że za chwilę
wszystko się zmieni. Bo w takim związku doznają tak silnych emocji, że zwykły
związek już by ich nie zadowolił. Bo mają za mało pewności siebie i myślą, że
nie zasługują na nic innego. Bo łączy je z toksycznym partnerem namiętność, z
której nie potrafią zrezygnować, bo jest jak narkotyk, nałóg, owładnięcie. Bo
się boją samotności. Bo mają kiepskie rodzinne wzorce i nie potrafią inaczej…
Mogłabym wypisać jeszcze wiele innych przyczyn. Natomiast odpowiedź na pytanie
o koszty jest prosta – ponoszą duże koszty. Zbyt duże, by warto było w tych
związkach tkwić. I tylko problem jest w tym, jak
się z takiego związku wyplątać! Bo toksyczne relacje wiążą jak pęta.
Matylda, główna bohaterka
cyklu o Zawrociu, nie chciała się angażować głębiej w związki lub była w nich
bez miłości. Inka, również żyje w luźnym związku. Czy te bohaterki są do siebie
podobne?
Matyldę
i Inkę łączy moim zdaniem tylko to, że obie są po przejściach i obie mają do
czynienia ze sztuką, choć Matylda kocha teatr, a Inka malarstwo. Poza tym to
zupełnie inne młode kobiety, które inaczej usiłują sobie poradzić z tym, co je
kiedyś spotkało. Matylda jest energiczną, pełną pasji życia ekstrawertyczką,
która po samobójczej śmierci męża, ciągle go kochając, wchodzi w wiele związków
z mężczyznami podobnymi do niej – zbyt zranionymi, by stworzyć coś stałego. Tak
jest na początku cyklu, bo Matylda w kolejnych książkach się zmienia, robi
wewnętrzne porządki, stara się pożegnać z tym, co powinno odejść, by zrobić
miejsce na nowe uczucia.
Inka
ma inną metodę na życie po traumie - odcina się od uczuć, nie szuka jak Matylda nowych mężczyzn,
czasami uprawia seks z przyjacielem, życie jej schodzi na zapominaniu tego, co
zdarzyło się kiedyś, oraz pilnowaniu, by TAMTO nie wymknęło się spod kontroli.
Matylda przygląda się swoim i cudzym emocjom, rozumie je, opisuje, Inka stara się
żyć w świecie bez emocji. Dwie różne strategie przetrwania młodych kobiet,
które kiedyś doznały za dużo strat, którym los odebrał zbyt wiele. Żywiołowa
Matylda, cały czas aktywna, poszukująca przyczyn i przyjemności, chyba by nie
zrozumiała Inki – ściszonej, zamkniętej na siedem spustów, kontemplującej
martwe natury. Inka na początku powieści jest jak jeziorko ścięte lodem. Dużo
musi się stać, by ten lód się roztopił i pokazał, jaka jest naprawdę.
I dlatego że są tak inne, Matylda sama może opowiadać historie o
sobie i bliskich jej ludziach, a o Ince
muszą opowiedzieć inni.
Zostańmy jeszcze przy
związkach. „On w Jantarni, ona w Grudziądzu, łączył ich Play” – tak jeden z
bohaterów pani powieści, myśli o swoim małżeństwie. Inny bohater mówi o pokoleniu
niezobowiązujących związków. To typowe
czy nietypowe dla współczesnych młodych ludzi?
Myślę,
że raczej typowe. Pierwszy cytat dotyczy nieudanego małżeństwa, które istnieje
już tylko na papierze i które łączy jedynie dziecko. Krajobraz po zdradzie. Ale
przecież równie dobrze można by zmienić jedno słowo i byłoby „On w Londynie,
ona w Jantarni, łączy ich Play”. Podobne zdanie, ale opisujące zupełnie inne,
równie typowe teraz związki na odległość z powodów ekonomicznych. Takie czasy.
Młodzi ludzie są w nieustannym ruchu, szukają swego miejsca na ziemi, często w
pojedynkę, stąd związki na trochę, dla zaspokojenia emocjonalnych i seksualnych
potrzeb. Seks z przyjacielem. Seks z nieznajomym poznanym przed chwilą w barze.
Ja jednak w swojej powieści piszę o tym niejako mimochodem i zdawkowo. Wolą się
zajmować mniej typowymi relacjami międzyludzkimi.
Skąd te obawy przed
zaangażowaniem, które mają dzisiejsze 30-latki. Czy to cecha charakterystyczna
tego pokolenia?
Nie
wiem, czy to cecha charakterystyczna dla tego pokolenia, raczej bym mówiła o
narastających tendencjach, które wynikają z różnych przyczyn. Jeśli chodzi o
kobiety, to jedną z przyczyn lęku przed zaangażowaniem, jest to, że w tej
chwili wyjście za mąż niczego nie gwarantuje. Dziś mąż jest, jutro go może nie
być. Tak samo jest z partnerami życiowymi – nic stałego, bo mężczyźni są
obecnie chyba mniej odpowiedzialni niż dawniej. Kiedyś to była podstawowa cecha
mężczyzny. Jeśli nie był odpowiedzialny, to był chłystkiem, nie mężczyzną.
Kobieta czuje się dziś bezpieczna, gdy ma zawód i sama zarabia. Najpierw zatem
myśli o wykształceniu i pracy, a dopiero w drugiej kolejności o małżeństwie,
dzieciach i domu. A po drodze staje się bardziej wymagająca, mniej ciepła i
uległa niż dawne kobiety, a więc inna od tych, z którymi mężczyźni najchętniej
ułożyliby sobie życie. Myślę, że gdzieś tu kryją się problemy z zaangażowaniem.
I także w tym, że współcześni ludzie mają większy problem z wiernością,
poświęceniem, troskliwością niż ci sprzed kilkudziesięciu i więcej lat.
Dostępność seksu też robi swoje.
Druga
ważna przyczyna lęku przed zaangażowaniem to dysfunkcyjne rodziny, z
nadopiekuńczymi mamuśkami, nieobecnymi ojcami, z rodzicami, którzy nie mieli
czasu, ani pomysłu na wychowanie dzieci. Za dużo negatywnych wzorców. Mam
naprawdę złe zdanie o polskim życiu rodzinnym. Jak ludzie mają tworzyć
szczęśliwe związki, gdy nie wiedzą na czym to polega? Boją się, że zbudują coś
równie kiepskiego jak ich rodzice. Oczywiście próbują coś sklecić, ale nie
wychodzi. Przynajmniej większości. W mojej powieści też są tacy
bohaterowie.
Małżeństwa pokolenia rodziców
rówieśników Inki, często były związkami opartymi o inne wartości niż miłość.
Wydaje się, że mężczyźni doskonale się w takich związkach znajdowali, a
kobiety? A może jednak wszyscy płacili cenę za życie w takich związkach?
Kiedyś
małżeństwo było instytucją – wszyscy to akceptowali i rozumieli. Większość
małżonków z biegiem lat zaczynały łączyć też uczucia, ale niekoniecznie miłość
– przyjaźń, przywiązanie, lubienie, szacunek, porozumienie dusz, czasami
namiętność. Choć bywała to też niechęć czy nienawiść. Mimo to małżeństwa
trwały.
Pokolenie rodziców Inki, czyli właściwe moje pokolenie,
wiązało się z miłości. Część też z konieczności, bo trzydzieści lat temu
zajście w ciążę zwykle oznaczało, że młodzi się pobiorą. Myślę, że odsetek
szczęśliwych i nieszczęśliwych małżeństw jest mniej więcej podobny, tyle że
teraz małżeństwa się częściej rozpadają, ponieważ ludzie nie są już skłonni
męczyć się we dwoje, gdy uczucie wygasa. Kiedyś była większa presja religijna
oraz społeczna.
Mężczyźnie kiedyś wolno było więcej,
ale spoczywała też na nim większa odpowiedzialność za los rodziny. I nie wydaje
mi się, że kiedyś kobiety miały gorzej. Tylko inaczej, a niektóre nawet dużo
lepiej. Obecnie niemal wszystkie kobiety pracują na dwa etaty – w domu i w
pracy. Często wychowują dzieci bez pomocy dziadków, jak to się działo dawniej.
A jeszcze można było skorzystać z pomocy siostry, niezamężnej ciotki, sąsiadki,
kuzynki, starszych dzieci – nie mówiąc o tych kobietach, które mogły sobie
pozwolić na nianie i gosposie domowe, nie pracując przy tym zawodowo. A dziś
pomoże – co najwyżej – pralka czy mikrofalówka. Czasami zastanawiam się, skąd
współczesne młode kobiety czerpią siły. I podziwiam je za to, że chcą mieć
dzieci i mimo tylu obciążeń rodzą je i wychowują. Siłaczki! Tak je widzę. A
bywa, że mają jeszcze jakieś pasje, usiłują mieć kawałek własnego życia – takie
podziwiam jeszcze bardziej. I cały czas nie są pewne, czy nie zostaną z dziećmi
same. Taka jest cena wolności.
Berta pozwala wrócić do domu
mężowi, który związał się z inną kobietą. W dodatku przyjmuje go razem z
dzieckiem tej kobiety, którym on zaopiekował się po jej śmierci. Dlaczego Berta
godzi się na takie rozwiązanie?
Jest
taki fragment w powieści, gdy Berta myśli o chwili, gdy Roman pojawia się na
progu kuchni z cudzym dzieckiem. Berta wie, że ci dwoje są złączeni i ona może
przyjąć ich razem, bądź razem odtrącić. Ma syna, który potrzebuje ojca. Ma dom,
w którym przydałaby się męska ręka. Potrzebuje męża. I jednocześnie jest
zraniona do głębi. Upokorzona. Z tysiącem sprzecznych uczuć w środku. Musi to
sobie wszystko przekalkulować w minutę – zyski i straty. Może godzi się na powrót
męża, bo rywalki już nie ma? Umarła. A może raczej dlatego, że zawsze chciała
mieć córkę, a obok Romana stoi właśnie mała dziewczynka? Już niczyja. Można ją
sobie wziąć razem z marnotrawnym mężem. A Bercie zawsze najbardziej zależało na
posiadaniu dzieci. Wszystkich motywacji Berty nie znam. Myślę, że są trochę
nietypowe. Ona sama określa emocje z tamtej chwili: kłębowisko żmij. Umiała
jednak jakoś sobie z tym poradzić i powiedzieć: Wejdźcie. Może miała w sobie
więcej miłości do zagospodarowania, niż jej się wydawało?
Jaki według pani jest „dobry
związek”?
Nie ma jednej definicji, bo ludzie
mają różne potrzeby i pragnienia. Ktoś szuka namiętności. Zadowala go tylko
wysoka temperatura uczuć i emocji. Ktoś inny chce stabilizacji, planów na
przyszłość, więc szuka partnera zaradnego i zasobnego. Dla kogoś innego dobry
związek to taki, gdzie są te same pasje, zainteresowania i ten sam rytm życia.
Ktoś szuka podróżnika. Ktoś inny ciepłego misia, by się przytulać i słuchać
miłych słówek. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Uwielbiam zresztą tę
zmienność życia i różnorodność. I tylko mało ludzi potrafi naprawdę wsłuchać
się w swoje aktualne potrzeby i iść za nimi. Choć czasami płaci się za to dużą
cenę. Zacytuję jedną z moich bohaterek, Trudę Tryskę: „Ale życie w ogóle takie
jest, bolesne. Ciągle trzeba wybierać. Albo jest się sobą i rani innych, albo
tłumi się swoje potrzeby i tęsknoty i rani się siebie”.
Jak powstał pomysł na tą
książkę. Z czego czerpie pani inspiracje przy wyborze tematów?
Pierwsze
strony tej powieści powstały jeszcze w latach osiemdziesiątych. To nie była
jeszcze historia nadmorska, choć była już Inka, Berta, Zbyszek i Weronika, a
więc najważniejsze postacie tej opowieści. Ale co innego ich łączyło i dzieliło
niż w książce, którą napisałam teraz. Pozostał jedynie bardzo ogólny fabularny
schemat i temperatura uczuć. Tajemnice i namiętności!
To
miała być książka, która na zawsze zostanie w szufladzie. Nie myślałam o tym
pomyśle od lat. Zastanawiam się teraz, czemu nagle do mnie tak mocno wrócił, że
musiałam napisać tę powieść - i to
niemal od nowa. Może przez śmierć moich rodziców. Odeszli w krótkim czasie,
jedno po drugim. Umieranie bliskich osób zostawia długi cień. Potrzebowałam
jasności – wyruszyłam na jej poszukiwanie razem z moją bohaterką. Ona też
potrzebowała jasności.
W
pewnym momencie książka nazywała się „Galeria. Cztery boczne sale”. Bardzo
byłam przywiązana do tego tytułu, ale potem okazało się, że „sal” jest więcej,
pomysły rozrywały pierwotną koncepcję, aż w końcu powstała inna powieść. I
tylko kury starej Weroniki tak samo dziobią trawki jak dziobały w tych
pierwszych zapiskach sprzed lat.
Która postać sprawiła pani
najwięcej problemów przy pisaniu? I która najmniej?
Najwięcej
problemów sprawiła mi główna postać, czyli Inka. Zwłaszcza na początku
powieści. Inka jest tam jak zmrożony krzak róży, który nie wiadomo, czy obumarł
zupełnie, czy jeszcze puści jakieś pąki i rozkwitnie. Zmrożenie. To było spore
wyzwanie pisarskie, by opisać taki stan i by nie zanudzić czytelników. Na
szczęście miałam inne postacie do pomocy.
Gdy
już uporałam się z rozmrażaniem Inki, pojawiła się inna ważna postać, Zbyszek –
równie skomplikowany bohater. W dodatku nie za wiele miałam miejsca w powieści,
by się nad nim pochylić. Z tego powodu każdy poświęcony mu fragment musiałam
wykorzystać maksymalnie. To zresztą dotyczyło i innych postaci – jest ich
sporo, więc musiały być wyraziste.
Doskonale
mi się zaś pisało o Tomku, jego toksycznej, nadopiekuńczej mamuśce, o jego
kumplach, nietypowym ojcostwie i rozmowach ze zmarłym ojcem, który był niezłym
dziwakiem. W ogóle młodzi bohaterowie w tej książce to barwne grono, które nie
wiadomo jak i kiedy wcisnęło się do tej powieści i już w niej zostało, z
pożytkiem dla klimatu, bo to najlżejsze i najzabawniejsze fragmenty powieści.
Jedną z ciekawszych kobiecych
postaci książki, jest stara Weronika, zielarka, która włóczy się po okolicach
Jantarni i rysuje na piasku listy do pana Boga. Jest taką łączniczką pomiędzy
naszą zwykłą codziennością i tym co nienazwane, ale równie ważne. Co tak
naprawdę widzi Weronika i skąd taka tęsknota za czymś więcej niż nasz wymiar?
Tak
do końca nie wiem, co widzi Weronika, ale to nie tylko zielarka, lecz także
ktoś, kto jest bardzo silnie połączony z naturą i jednocześnie z jakimiś siłami
czy światami, które są tuż obok i ponad. Morze wyrzuca dla Weroniki na brzeg
bursztyny, monety i inne dary, chmury rozstępują się, gdy o to prosi, jej
rysunkowe prośby do Pana Boga też są wysłuchiwane, a przedmioty i zioła, które
rozdaje, mają moc. Nie jest wiedźmą, raczej kimś w rodzaju łącznika między
światami i mocami, choć może nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Jest też
przedstawicielką istot niższych, które mieszkają na półwyspie. Pomaga zwierzętom.
Chroni rośliny. Trochę mi przypomina
dawne boginie związane z przyrodą. Ma też coś z anioła. Dzięki Weronice ta
powieść ma jeszcze jedną warstwę – metafizyczną.
Czy można powiedzieć, że
równie ważnym tematem tej nowej książki jest kobieca siła, która pozwala na
wyzwolenie się z pod wpływu mężczyzn?
Kobiety w „Tam, gdzie nie sięga już
cień” nie są tak mocne psychicznie, waleczne i wyzwolone, jak te które
opisywałam w poprzednich książkach, na przykład w „Tego lata, w Zawrociu”. Te z
cyklu o Zawrociu kształtują swoje życie. W nowej powieści jest raczej galeria
kobiet, które w większości przystosowują się do życia, jakie jest im dane – każda na swój sposób. Ta umiejętność znalezienia swego sposobu na
życie w małej społeczności i przy niewielu możliwościach, to oczywiście też
siła kobiet. Jednak to nie jest tak efektowne jak w Zawrociu. To po prostu inny
kawałek świata, więc i inne kobiety, choć bardzo je wszystkie lubię i tworzyłam
je z miłością. Uwielbiam kobiety, które wymykają się schematom, zwłaszcza jeśli
robią to bez ostentacji, po cichu, ale uparcie. Bycie sobą, to najtrudniejsza
dla kobiet sztuka. Moje bohaterki – przynajmniej niektóre z nich – opanowały ją
do perfekcji.
„Tam, gdzie nie sięga już
cień” to bardzo filmowa powieść – mamy tu dużo migawek, zoomy na bohaterów,
naszkicowane ostrymi kreskami uczucia. Dlaczego wybrała pani taki styl budowy
tej powieści?
Czy
ja wybieram sposób opowiadania danej historii? Rzadko, a może nigdy. Sam się
wybiera. Przychodzi razem z postaciami i pierwszym pomysłem. Słyszę frazę,
zapisuję pierwszy fragment i już jest wiadomo: ta opowieść będzie taka. Napiszę
ją albo i nie, ale jeśli napiszę, to takim językiem, w tym właśnie stylu, tak
skonstruowaną.
Mam
dużo takich zaczętych tekstów w swoich komputerowych szufladach. Fragmenty
„Tam, gdzie nie sięga już cień” leżały w jednej z nich, głęboko schowane.
Sięgnęłam po nie parę miesięcy temu z wielu powodów. Jednym z nich była właśnie
ta filmowa i bardzo ściszona narracja, tak inna od tej z cyklu o Zawrociu. Potrzebowałam
zmiany. Tym bardziej, że lubię bawić się
różnymi stylami. Widać to zwłaszcza w tomie opowiadań „Kapelusz z zielonymi
jaszczurkami” i powieści „Julita i huśtawki”. Lubię też wcielać się w postacie,
wchodzić w ich świat wewnętrzny, patrzeć ich oczami. I ta ostatnia powieść
pozwoliła mi na takie zabawy. Dlatego też sprawiła mi wiele przyjemności przy
pisaniu.
Wędrowanie
po mokradle z Weroniką, brnięcie przez plażę z Inką, przechadzanie się z Tamarą
po jej kawiarni i patrzenie, jak kusi mężczyzn, patrzenie przez okno razem z
Anką na pogodę na półwyspie i nerwowe czekanie na esemesa Zbyszka,
podsłuchiwanie wszystkich śmiesznych potyczek Tomka z jego nadopiekuńczą
mamuśką, oglądanie z nim i Kubą jak Kaśka maluje sobie paznokcie u nóg,
wdrapywanie się za „wczorajszym” Gumą na samą górę latarni morskiej i patrzenie
stamtąd na rysunki Weroniki. Scenki.
Przywiązuje pani dużą wagę do
szczegółów i detali przy opisie przedmiotów, którymi otaczają się bohaterowie.
Mam wrażenie, że haftowane obrusy ciotki Berty i jej krochmalone firanki,
pozwalają Ince nie tylko na łączność z przeszłością, ale także na zbudowanie
lepszej przyszłości. Czy przedmioty naprawdę mają taką dużą moc sprawczą?
W
życiu Inki przedmioty uzyskują tak dużą wartość, bo wydają się jej trwalsze niż
ludzie. Inka odcięła się od uczuć i ludzi, więc przedmioty służą jej też do
wypełniania pustki. Skupia się na nich, bo na czymś musi, by nie zwariować. Tak
przynajmniej jest na początku powieści – w strefie cienia. Dzięki przedmiotom
może sobie także przypomnieć o tych, których utraciła – a tych strat w życiu
Inki było dużo. Fotografie, obrazy, meble, rzeczy z półek, to wszystko są ślady
po minionym. I Inka w końcu postanawia to dostrzec, więc także i ludzi, którzy
kiedyś tych przedmiotów dotykali.
Inna
sprawa, że ja lubię ładne przedmioty i miejsca. I lubię je ofiarować swoim
bohaterom – jak choćby bursztyny, które rozdaje stara Weronika. I lubię
mitologizować przedmioty. Kobiety tak mają. Myślę, że tak mają także poeci. I
samotnicy…
Kto powinien sięgnąć po pani
powieść?
Na
pewno ci, którzy lubią dobrze opowiedziane historie. Bo to jest przede
wszystkim pewna historia, która zaczyna się, gdy moja bohaterka dostaje
telegram: „Przyjedź. Berta”. Dwa słowa, które są jak haki, które zatrzymują
Inkę na drodze ku NIEPAMIĘCI. Kiedyś postanowiła zapomnieć – a ma co zapominać
- nawet jej się to do pewnego stopnia udało, poupychała wspomnienia w odległych
zakamarkach pamieci, odwróciła się od przeszłości i otoczyła pięknymi obrazami,
na których nie ma emocji, a tylko kształty i barwy. Teraz musi wrócić do
miasteczka, w którym spędziła kilka lat życia i zmierzyć się z tym wszystkim,
od czego uciekała. Akcja mojej powieści trwa zaledwie pięć dni – ale tak
naprawdę poznajemy kilkadziesiąt lat z życia bohaterów, choć najważniejsze są
sprawy tu i teraz.
Na
pewno powinny sięgnąć po tę powieść czytelniczki, które polubiły moje książki z
cyklu o Zawrociu. Myślę, że dobrze poczują się w świecie, który stworzyłam w
„Tam, gdzie nie sięga już cień”, choć to opowieść o zupełnie innych ludziach,
pisana w innej, trzecioosobowej narracji.
Polecałabym ją też tym wszystkim, którzy lubią
trochę bardziej skomplikowane historie – takie z dreszczykiem tajemnicy,
fabułą, która wciąga, z intrygującymi głównymi bohaterami, a także galerią
dziwaków i zabawnych postaci z tła. I do tego piasek i morze.
Nie lubię zbytnio powieści obyczajowych, ale ta pisarka ma naprawdę świetny styl. I bardzo ciekawy wywiad :)
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
Dr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.
OdpowiedzUsuń